2007-03-09

Killing Joke - Brighter Than A Thousand Suns (1986)


Dzisiaj ciąg dalszy dyskografii Zabójczego Żartu.
Kolejny album to Brighter Than A Thousand Suns. Co prawda brzmienie na tym krążku jest jeszcze bardziej wygładzone w porównaniu z Night Time, ale z perspektywy czasu większość materiału z "Brighter..." robi piorunujące wrażenie, np. melodyjne "Wintergardens", lodowate "Sanity" czy smutne "Love Of The Masses". I znowu mroczny klimat płyty jest świetnie podtrzymywany przez instrumenty klawiszowe, choć momentami słychać tu elementy muzyki funk. W efekcie mamy jednak do czynienia z jedną z najlepszych płyt zespołu.
Ciąg dalszy nastąpi...



1 Adorations
2 Sanity
3 Chessboards
4 Twilight Of The Mortal
5 Love Of The Masses
6 A Southern Sky
7 Victory
8 Wintergardens
9 Rubicon
10 Goodbye To The Village
11 Exile

5 comments:

jacyk said...

Killing Joke - Brighter Than A Thousand Suns (1986)
pass: http://jacyk70.blogspot.com
link: http://www.filefactory.com/file/f3ed84

enjoy:)

Anonymous said...

Jacyk dziękuję za przedstawienie grupy Killing Joke. Tak się złożyło że nigdy jakoś bliżej " nie podszedłem " do tej muzyki, oczywiście "love like blood" jest mi znany i bardzo go lubię - ale była to do tej pory jedna z tych kapel z którymi miałem się "dopiero zapoznac" w bliżej nieokreślonej przyszłości. Muzyka mnie zaskoczyła - na plus, dwa albumy które przybliżyłeś, w moim odczuciu, są nie tylko warte poznania ale mają to "coś". Ciekawy wokal, strona muzyczna również a do tego muzyka się broni, jest świeża i nieprzekombinowana. Masz rację pisząc w notce o muzykach i tych płytach, że możemy nawet doszukiwać się tutaj nie tylko przebojowości - bo tak jest - ale również co ważne łatwego odbioru. Nie zawsze jednak tak jest - jest i tu mrok, pewna tajemniczość w utworach ( co lubię ) ale potem znów szybsze tempo także słuchanie całego krążka jest jak najbardziej wskazane a wtedy możemy przenieść się w świat wyrafinowanych klimatów i dźwięków. Już od pierwszego posłuchania polubiłem album z 1986 roku, podobnie było z tym wcześniejszym i z nieukrywaną ciekawością będę czekać na kolejne odsłony dorobku Jerego Colemana i spółki.
Tomasz

jacyk said...

w moim przypadku album nastepny czyli "outside the gate" byl tym pierwszym od ktorego zacząlem poznawac killing joke i prawde mowiac troche mnie 'zobojetnił' na poczynania colemana i społki - ale gdy posłuchalem po jakims czasie te dwie wczesniejsce płyty to było właśnie TO. zdecydowanie mnie wciagneło w te klimaty.
zacząłem dyskografie tak od srodka bo ten okres ich tworczosci mnie interesuje najbardziej ale jezeli bedą chętni to zamieszcze rownież wcześniejsze albumy i te pozniejsze z lat 90tych.
pozdro

armeur H said...

thank you guy ! you posted two of my favourists post-punk albums ever !

Anonymous said...

perfect, jacyk! thanx for the effort! really a good blog with very nice music that reminds me of my wild and retless youth. i love it!